Sławkowski Szczyt - ucieczka przed upałem

Na ten weekend nie mieliśmy konkretnego planu, wiedzieliśmy tylko, że pogoda ma być super, więc jedziemy w Tatry.

Propozycja wypadu na Sławkowski Szczyt od razu wzbudziła nasze zainteresowanie. Pierwszy raz byliśmy tam w 2012 roku, ale widoki mieliśmy ograniczone przez chmury i mimo ambitniejszych pomysłów, zdecydowaliśmy się powtórzyć tą wycieczkę. Przerażała nas jedynie perspektywa nużącego podejścia na szczyt.

Rano zajeżdżamy na słowackie podtatrze i zostawiamy samochody w Starym Smokowcu. Na szlak wyruszamy około 8:00 i na starcie mylimy drogi. Zamiast iść szlakiem niebieskim kierujemy się na Hrebieniok. Na szczęście szybko korygujemy błąd i zadowoleni wchodzimy na właściwą ścieżkę.

Słońce praży nieznośnie od samego rana. Dopiero po minięciu skrzyżowania naszego szlaku z "czerwoną" magistralą tatrzańską wchodzimy w las, gdzie wyraźnie odczuwamy ulgę i przyjemny chłód. Droga mija nam nadzwyczaj szybko i nawet nie wiemy kiedy osiągamy punkt widokowy. W końcu możemy podziwiać ogromną Łomnicę i jej otoczenie, snując przy tym plany związane z jej zdobyciem :)

W centrum Łomnica a z lewej wychyla się Pośrednia Grań. W dole widoczny szlak prowadzący do Schroniska Zamkowskiego.

Po krótkiej sesji foto zarządzamy śniadanie. Menu mamy bardzo zróżnicowane, od chleba z pasztetem po kabanosy z nutellą i chrupkim pieczywem. Dla każdego coś dobrego :) Nie jest to może kawior ale daje przyjemne uczucie sytości i siły na dalszą drogę.

Po odpoczynku idziemy dalej. Jeszcze jakiś czas pniemy się w górę zakosami poprowadzonymi w kosodzrzewinie po czym wychodzimy na Sławkowski Grzebień. Tutaj jest więcej śniegu i urocze nawisy na stronę Doliny Staroleśnej, a do tego wielkie skalne zęby, na których każdy z nas chce mieć zdjęcie :)

Najbardziej podoba nam się fragment, gdzie od północnej strony grani prowadzi wąska dość eksponowana ścieżka. Czyli "to co tygrysy lubią najbardziej" :)

 

Z daleka było widać, że do pokonania mamy jeszcze spory kawałek drogi, w tym kilka kolejnych podejść. Ale gdy je pokonujemy za każdym razem budzi się nadzieja, że może to już szczyt. Niestety... nie tak szybko. W końcu na Sławkowski jest kilka godzin marszu.

Nasz pięcioosobowy peleton mocno się rozciąga, Grzesiek ze Sławkiem idą przodem, a Ja, Dorota i Darek bezskutecznie próbujemy ich dogonić.

Trochę zniecierpliwieni, po kolejnej godzinie drogi osiągamy wierzchołek o nazwie Królewski Nos 2273 m n.p.m., skąd na szczyt mamy już rzut beretem. Robimy krótki odpoczynek, schodzimy na Królewską Przełęcz i zaczynamy męczyć ostatni odcinek.

Na Sławkowskim Szczycie stajemy po około 5 godzinach. Nareszcie!!! Można zrzucić bety i swobodnie pohasać po wierzchołku ciesząc się chwilą.

2014 03 29 slawkowski szczyt 0710

 

Pogodę mamy wymarzoną i piękne widoki na Tatry. Doskonale widać cztery najwyższe szczyty Wielkiej Korony Tatr, których wysokość przekracza 2600 metrów. Są to Gerlach, Lodowy, Łomnica i Durny z dobrze widocznym żlebem, którym wychodziliśmy w styczniu. Poza tym Jaworowy, Staroleśny, Mały Lodowy i inne, na których bardzo chcielibyśmy kiedyś się znaleźć.

Krzyż na Sławkowskim Szczycie

 Panorama od Gerlacha po Łomnicę - dla tych widoków warto było iść tutaj drugi raz.

 

W dolinie trwa skitourowe szaleństwo. A w jednym ze żlebów Pośredniej Grani ekipa walczy z grawitacją. Zazdroszczę im tej wyprawy ale zejścia w śnieżnej breji już nie. Chciaż optymistycznie patrząc, każde warunki mają swój urok :)

Po przeszło godzinie spędzonej na szczycie nadszedł czas by wracać. Panowie poszli przodem a my z Doti nie spiesząc się zbytnio, ostrożnie snujemy się za nimi.

Nie wiem jakim cudem ale zejście zajmuje nam tylko 2,5 godziny. Zmęczeni ale z uśmiechami na twarzach ruszamy w drogę powrotną. Już w Polsce idziemy na zasłużony obiad i gorącą herbatą z cytryną oblewamy udany wypad :)

 

Trasa:

Stary Smokowiec niebieski Rozdroże pod Sławkowskim Szczytem niebieski Sławkowski Szczyt