Ferrata del Porton i del Velo w grupie Pale di San Martino

Wczorajsza wycieczka na szczyt Cima Val di Roda tak nas wymęczyła, że tej nocy spaliśmy jak małe dzieci. 

Grzesiek jak zawsze wstał wcześniej ode mnie i poszedł sprawdzić co dzieje się na zewnątrz. Słońce już wzeszło ale jest schowane za górami przez co w dolinie jest jeszcze ciemno i chłodno. Przekonuję go abyśmy zostali dłużej w schronisku i spokojnie zjedli śniadanie. Przez ten czas trochę się ociepli i pójdziemy w przyjemniejszych warunkach.

Po posiłku i spakowaniu plecaków ruszamy w poszukiwaniu miejsca gdzie zaczyna się ferrata del Porton. Wyceniona jest jako trudna i trochę się tego boję. Mam wątpliwości czy będę miała na tyle siły by wspinać się w trudnym terenie ale pocieszam się tym, że w razie czego będę przypięta lonżą do metalowych ubezpieczeń.

Bez problemu znajdujemy początek naszej drogi i po pokonaniu starego płata śniegu wspinamy się na skalną ścianę.

Zaczynamy mocno w górę trzymając się stalowej liny, wzdłuż której trawersujemy strome zbocze. Gdy zdobywamy wysokość w końcu jesteśmy w słońcu. Kiedy nie praży ono tak mocno jak wczoraj i pot nie kapie z nosa to idzie się dużo przyjemniej.

Jest lato ale mimo to w zagłębieniach terenu i żlebach napotykamy twarde płaty śniegu. Przechodzimy przez nie bardzo uważnie i dostajemy się znowu na skały.

Początek ferraty del Porton

Pierwsza drabinka na szlaku

W dolinie ciemno i zimno, szczyty gór już w słońcu

Wspinamy się wyżej i w końcu pojawiają się ładne widoki.

Pniemy się dalej w górę aż na naszej drodze pojawia się długa prawie pionowa drabinka.

W pierwszej chwili przeraża mnie ten widok ale jak zaczynam iść uspokajam się i cisnę przed siebie. Nie tak szybko jak Grzesiek ale daję radę i po chwili znowu jesteśmy razem.

 

 Najdłuższa drabina na szlaku

Dalej już łatwiejszym terenem dostajemy się na niewielki taras, z którego rozpościera się widok na wąski stromy żleb osłonięty z obydwu stron pionowymi ścianami. 

Z tej perspektywy teren wygląda bardzo niedostępnie a z mapy wynika, że właśnie tamtędy pójdziemy.

Od teraz nieco tracimy wysokość, idziemy po skalnej półce aż docieramy do uskoku. Aby go pokonać trzeba obrócić się przodem do skały i polegając na rękach opuścić się w dół by dostać nogami do wygodnego stopnia.

Dla mnie takie miejsca są dosyć stresujące bo jestem niska i zawsze nerwowo szukam stopami miejsca gdzie mogę stanąć i również dlatego, że moje ręce nie są tak silne jakbym chciała.

To był prawdopodobnie najtrudniejszy fragment i jest już za nami.

Dostajemy się na dno żlebu, który już nie wygląda tak strasznie jak wcześniej, gdy patrzyliśmy na niego z większej odległości.

Teraz piarżystą ścieżką idziemy mozolnie w górę. Odcinek jest krótki ale stromy, do tego luźne kamienie wysuwają się spod nóg. Poza tym słońce grzeje już dużo mocniej i wszystko to razem wzięte strasznie męczy.

Żleb z bliska wygląda przyjaźniej

W końcu docieramy do samej góry żlebu.

Widok z tego miejsca jest wspaniały - głęboka dolina, strome żleby i strzeliste turnie w około. Czadowo!

Wchodzimy między skały. Tu czeka na nas kilka klamer i niedługa drabina. Wdrapujemy się na górę i wyłania się znany widok na szczyt Sass Maor i Madonnę. 

Wróciliśmy na przełęcz Forcella Porton, z której wczoraj startowaliśmy na ferratę Sentiero Nico Gusella.

Kwiaty na powitanie ;)

Stoimy na rozdrożu i rozkładamy mapę. Mamy dwie opcje. Możemy wracać w dolinę tą samą trasą, którą wczoraj tutaj przyszliśmy lub wydłużyć zejście o ferratę Velo.

Dzień jest jeszcze młody więc możemy zobaczyć coś nowego. Idziemy na ferratę, a co!?

Kierujemy się na długą prawie poziomą ścieżkę poprowadzoną pod skalnymi ścianami. Przechodzimy ten odcinek szybkim tempem i zaczynamy wznosić się do góry aż osiągamy usłany kwiatami trawiasty taras.

Szczyty pławiące się w słońcu prezentują się stąd fantastycznie, jasny wapień cudownie kontrastuje z błękitem nieba.

Podchodzimy wyżej i po kilku minutach szlak ponownie się wypłaszcza. Przed nami kolejny długi trawers tym razem pod ścianami Sass Maor. 

Szczyt Cima di Ball wygląda z tej perspektywy wspaniale

Zbliżenie na rejon Forcella Porton

Tym sposobem dochodzimy do startu ferraty del Velo. Od razu zaczyna się ciekawie a dalej jest tylko lepiej (lub gorzej jak ktoś woli).

Po drodze są głównie drabiny, drabinki i kominy. Widoków nie mamy stąd praktycznie żadnych bo przed nami tylko skała i żelastwo, a na to co za nami nie mamy czasu zwracać uwagi.

W dużym skupieniu idziemy cały czas mocno w dół a droga zdaje się nie mieć końca.

W końcu dochodzimy do wypłaszczenia. To już koniec stalowych ubezpieczeń. Wędrujemy łatwą ścieżką, która wyprowadza nas na rozległy teren, na którym stoi schronisko Rifugio Velo della Madonna. Nareszcie!

Zostajemy tu na chwilę by wygrzać się w słońcu bo cały czas schodziliśmy w cieniu i momentami było nam zimno.

Zjadamy to co pozostało jeszcze w plecakach po czym kierujemy się na szlak zejściowy w kierunku Rifugio Malga Civerthage. 

Uroczy budynek Rifugio Velo della Madonna

Przed nami około 2 godziny schodzenia w dolinę.

Szlak cały czas prowadzi zakosami w piarżystym terenie. Z lewej strony mamy piękny widok na miasteczko i góry, z prawej prężą się pionowe wapienne ściany.

Szybko dochodzimy do rozwidlenia szlaków w dolinie skąd wczoraj ruszaliśmy na ferratę Vecchia.

Rozwidlenie szlaków w okolicy Rifugio Velo della Madonna

Gdzieś tam jest początek ferraty Vecchia

Piękne dzwoneczki rosnące w kamieniach

Żegnamy skalną dolinę i wchodzimy w kosodrzewinę a następnie w las.

Jak to zwykle bywa droga powrotna bardzo nam się dłuży ale w końcu dochodzimy na miejsce. Leśny parking, na którym stoimy jest dosyć ustronnym miejscem. Stoi tu tylko kilka samochodów a ich właściciele są pewnie w górach. 

Mamy tu drewnianą "wannę" i bieżącą wodę, korzystamy więc z okazji i bierzemy kąpiel.

Woda jest zimna jak diabli. Grzesiek ma krótkie włosy więc dla niego to nie jest większy problem, natomiast ja z moimi długimi kudłami muszę zacisnąć zęby i wytrzymać dłużej pod "kranem". Mam nadzieję, że nie będę chora po tym zabiegu.

Czyściutcy, pachnący i orzeźwieni zabieramy się za gotowanie jedzenia. W między czasie sprzątamy samochód i przygotowujemy miejsce na posiłek.

Obiad w takich okolicznościach smakuje wyjątkowo.

Po spakowaniu wszystkich betów przemieszczamy się na polanę pod schronisko Malga Civerthage.

Dzisiaj już nie ma takiego ruchu jak wczoraj i mamy okazję poznać gospodarza schroniska. Przy tej okazji pytamy go czy możemy tutaj biwakować przez jedną noc.

Gospodarz okazuje się bardzo miłym człowiekiem. Rozmawiamy chwilę, opowiadamy mu gdzie byliśmy i jakie wrażenia mamy po wycieczkach. 

Na koniec on jedzie do domu a my rozbijamy namiot by wyspać się dzisiaj jak należy.

Śpimy do bólu. A że dosyć wcześnie usnęliśmy wieczorem to ból pojawia się koło 8 rano.

Otwieramy namiot a tu niespodzianka, talerz z pachnącym ciastem oraz karteczka. To podarunek od gospodarza tutejszego schroniska :)

Dawno nie czułam się tak miło. Będę tego faceta wspominać chyba do końca życia, nie każdego stać na taki mały ale jakże sympatyczny gest.

Zajadamy pyszne ciasto i ustalamy, że kiedyś tutaj wrócimy i jeśli spotkamy obecnego gospodarza to mu o tym przypomnimy i osobiście podziękujemy.

 

Składamy namiot, pakujemy wszystko do auta i ruszamy dalej.

Mamy jeszcze jeden plan na ostatni dzień we Włoszech, mam nadzieję, że zdążymy go zrealizować.

 

Trasa:

Riffugio Pradidali 2278 m n.p.m. alpejskie Ferrata del Porton alpejskie Forcella Porton 2460 m n.p.m. alpejskie Ferrata del Velo alpejskie Riffugio Velo della Madonna alpejskie Riffugio Malga Civerthage 1375 m n.p.m.