Grossglockner chodzi nam po głowie już od dłuższego czasu. Jest on dla nas kolejnym stopniem w drodze na szczyty przekraczające 4000 metrów wysokości, doskonały na aklimatyzację.
Przed tą wyprawą postanowiliśmy zrobić mały rekonesans.
Wczoraj w drodze do Kals przejechaliśmy się Alpejską drogą widokową. Przy tej okazji mogliśmy przyjrzeć się warunkom na północno-wschodniej ścianie kopuły szczytowej Grossglocknera. Tamtędy wiedzie na szczyt droga normalna, którą planujemy iść.
Po przyjeździe na miejsce zdążyliśmy zaliczyć też wieczorny spacer do schroniska Lucknerhütte. Wiemy, że początek drogi będzie łatwy, a co dalej...? Życie pokaże.
Przygotowaliśmy też plecaki, by dziś bez zbędnych ceregieli od razu ruszyć w góry.
Jak się spakowaliśmy?
Przede wszystkim na lekko. Zabraliśmy tylko to co będzie niezbędne w przewidywanych warunkach:
→ raki, czekan, kaski, lina 30 m, uprząż, kilka ekspresów, repik, 3 pętle o różnej długości, 3 karabinki (zrobiliśmy lekkie lonże, ale można zabrać taką na via ferraty), kijki,
→ odzież lekką i cieplejszą, kurtkę na deszcz i cienką puchową, rękawiczki do wspinaczki, buff na głowę i wysokie buty górskie,
→ wodę/izotonik, batony energetyczne, jedzenie,
→ rzeczy osobiste, okulary, filtr UV, apteczkę itp...,
→ sprzęt fotograficzny (nie jest niezbędny, ale żal nie zabrać, więc uszczupliliśmy co się dało na jego rzecz).
Parking - Lucknerhütte (45 min.)
Kiedy wczesnym rankiem wychodzimy na szlak dolina zatopiona jest jeszcze w cieniu. Warunki do fotografowania są trudne, idziemy więc bez zatrzymywania się.
Wczoraj szliśmy do góry drogą dojazdową, dziś wybraliśmy ścieżkę po prawej stronie potoku, która wyżej łączy się z tą drogą.
Pod Lucknerhütte dochodzimy w niezłym czasie. W przeciwieństwie do tego co zastaliśmy tutaj wczoraj, teraz jest pusto i cicho.
W dolinie zimny poranek, w dali nasz cel
Schronisko Lucknerhütte na wysokości 2241 m n.p.m.
Plan jest taki, aby plecaki pojechały kolejką towarową stąd do Stüdlhütte, a my na lekko dojdziemy tam za jakiś czas i je odbierzemy. W schronisku dowiadujemy się, że trzeba udać się do drewnianego budynku za schronem i zadzwonić na "domofon" do Stüdl'a. Tak też robimy.
Okazuje się, że pierwszy kurs przewidują dopiero między godziną 10:00 a 11:00. Jest dopiero kilka minut po 7, więc nie ma sensu czekać. Za ten czas spokojnie dojdziemy do góry.
No to w drogę!
Lucknerhütte - Stüdlhütte (2h 15 min.)
Cały czas towarzyszy nam przyjemny szum płynącego wzdłuż trasy potoku, coś dla oka i coś dla ucha. Po kilkunastu minutach pojawia się mostek. Przekraczamy potok i od tego miejsca zaczynają się zakosy poprowadzone trawiastym zboczem.
Po około 30 minutach osiągamy kolejne piętro doliny. Teren staje się bardziej piarżysty i zaczynamy trawersować zbocze Freiwandspitze w kierunku Stüdlhütte. Patrząc w dół widać, że osiągnęliśmy już konkretną wysokość.
Jak dotąd nie napotkaliśmy trudności technicznych, idzie się łatwo i przyjemnie.
Pogoda jest idealna do wędrowania. Jest słonecznie i przyjemnie grzeje, a przy tym kłębiące się na niebie malownicze chmury chronią nas przed upałem zasłaniając co jakiś czas słońce.
Przy mostku znajduje się ciekawa skalna rynna, którą potok płynie z góry
Z lewej Lucknerhütte, a w głębi parking, z którego wystartowaliśmy oraz budynek pensjonatu Lucknerhaus
Jesteśmy wyżej i wyłaniają się widoki na sąsiednie szczyty Taurów
Krajobraz się zmienia i robi się bardziej surowy
Po około trzech godzinach marszu docieramy do schroniska Stüdlhütte.
Robimy dłuższą przerwę. Usadawiamy się na tarasie przy schronisku i opalamy w słońcu. Okolica świeci pustkami, poza nami i kilkoma osobami, które przyszły chwilę przed nami nie ma nikogo. Turyści, którzy tutaj spali zapewne już dawno są w drodze na Grossa.
Schronisko Stüdlhütte
Widok z tarasu schroniska
Zjadamy po batonie energetycznym, nawadniamy się i ruszamy dalej.
Po drodze podchodzimy pod tablicę informacyjną pokazującą trasy, którymi można wejść na Grossa. W tym miejscu jest rozwidlenie szlaków, trasy normalnej przez lodowiec i ścieżki doprowadzającej do drogi graniowej Stüdlgrat.
Kiedy w przeszłości myśleliśmy o wejściu na Grossglocknera to właśnie grań Stüdlgrat miała być drogą, którą pójdziemy na szczyt. Niestety nie udało nam się przygotować na tyle dobrze, aby to zrealizować. Może kiedyś...
Stüdlhütte - Erzherzog Johann Hütte (3,5 h)
Oddalamy się od schroniska i jakiś czas idziemy prawie poziomą łatwą ścieżką.
Z prawej strony towarzyszy nam piękny widok na dolinę poprzecinaną drogami dojściowymi w to miejsce. Jest ich kilka wariantów. Można iść tak jak my, zahaczając o schronisko lub ominąć je i skrócić trasę, wybierając jedną ze stromszych ścieżek wydeptanych środkiem doliny.
Po kolejnych minutach dochodzimy do niewielkiego wzniesienia. Miejscami jest tutaj krucho, ale pokonanie go nie przysparza większych problemów. Po kilku krokach z oczu znika nam schronisko Stüdlhütte i widok na parking, z którego startowaliśmy. Natomiast przed nami wyłania się nasz cel, Grossglockner górujący nad lodowcem.
Jego potężna południowa ściana robi wrażenie. Wierzchołek jest w tym momencie w chmurze, ale chwila cierpliwości i pokazuje się krzyż. Na zbliżeniu można znaleźć również ludzi idących granią szczytową.
Z lewej strony możemy podziwiać prawie całą grań Stüdlgrat, na której próbujemy wypatrzyć wspinających się ludków.
Tam idziemy...
Grossglockner otulony chmurami
Ten widok robi wrażenie...
Schodzimy kilkadziesiąt metrów w dół i docieramy do potoku, który musimy przekroczyć. Woda jest płytka i szybko pomykamy po wystających z niej kamieniach. Dalej łagodnie w górę po piarżystym terenie dochodzimy do lodowca.
Przeprawa przez potok
Lodowiec
Początek lodowca przypomina bardziej mieszankę lodu i kamieni. Jeszcze nie widać szczelin (co nie znaczy, że ich nie ma), póki co nadal idziemy bez raków.
Po kilkunastu minutach marszu przekraczamy pierwszą szczelinę. To znak że trzeba założyć raki, uprzęże i spiąć się linią. Przy tej okazji ubieramy się w cieplejsze ciuchy, bo od śniegu bije nieprzyjemny chłód.
Szczeliny na lodowcu
Poza starym śniegiem i lodem fragmenty lodowca usłane są dużą ilością skalnej materii. W tych miejscach idzie się gorzej. Chodzenie w rakach po kamieniach nie należy do przyjemnych, zwłaszcza jeśli są duże i ruchome.
Po drodze spotykamy kilka szczelin. Niektóre są bardzo długie i na tyle szerokie, że można zobaczyć jakie są głębokie. Ze wzrostem wysokości lodowiec robi się stromszy i trudności narastają, najgorzej jest w miejscu gdzie lód spotyka się ze skałami. Właśnie tu dotarliśmy.
Via ferrata
Stoimy pod skalną ścianą, którą za chwilę będziemy się wspinać. Droga od Studl'a do tego miejsca zajęła nam około 1,5 godziny. Wcale nie tak długo, ale ten fragment szlaku strasznie mi się dłużył.
Zanim ruszymy dalej musimy zdjąć raki oraz schować linę i przypiąć do plecaka kijki. Nie jest to łatwe, bo teren jest stromy i trudny, a tuż obok nas jest duża szczelina. Dodatkowo schodzący z góry ludzie oraz ci przygotowujący się do wspinania robią zamieszanie i trzeba bardzo uważać, by kogoś nie potrącić lub nie zostać potrąconym.
Presja otoczenia sprawia, że szybko przebieramy się i przepakowujemy. Jesteśmy gotowi. Teraz musimy skupić się, przejść jak najszybciej bliżej skał i wbić się w kolejkę do ferraty.
Szczelina w miejscu gdzie trzeba wejść na skały
Ostrożnie przemieszczamy się pod niemal pionową ściankę ubezpieczoną stalowymi linami.
Grzesiek idzie pierwszy. Kiedy patrzę ile energii kosztuje go pokonywanie kolejnych metrów z ciężkim plecakiem mam wątpliwości czy ja tam w ogóle wejdę... Jestem już trochę zmęczona, dlatego dla własnego bezpieczeństwa mam lonżę z taśmy i karabinka. Wbijam się w ścianę i prę do góry, w trudniejszych miejscach przypinam się do liny.
Trudności techniczne zbliżone są do tych na Orlej Perci, np. na odcinku od Koziej przełęczy na Kozi Wierch. Dodatkowym utrudnieniem jest na pewno wysokość.
Kiedy teren łagodnieje ubezpieczenia się kończą. Po głazach przemieszczamy się na odcinek graniowy, którym idziemy w stronę schroniska Erzherzog Johann Hütte.
Lodowiec zostawiamy w dole - widok po wejściu na uskok
W dali widać budynek Erzherzog Johann Hütte - tam idziemy
Za mną lodowiec, którym szliśmy
Z prawej ogromna ściana Grossglocknera
Za ferratą mamy bardziej płaski odcinek drogi bez ubezpieczeń - tu znajduje się rozwidlenie naszego szlaku z trasą omijającą lodowiec i trudny uskok, który właśnie pokonaliśmy
Dalsza trasa to znowu strome podejście po skałach, w trudnych miejscach z ubezpieczeniami - gimnastyka gwarantowana
Wysokościomierz w zegarku pokazuje, że jesteśmy już na wysokości ponad 3100 m n.p.m. Jeszcze około 400 metrów podejścia i odpoczniemy.
Odczuwam tą wysokość. Oddycham płycej i bardziej się męczę. Być może czułabym się lepiej, gdyby nie to, że poprzedni tydzień spędziłam nad morzem (0 m n.p.m.). Mimo wszystko w swoim tempie wspinam się dalej, aby bezpiecznie dotrzeć pod schronisko.
Do szybszego przebierania nogami motywują mnie groźnie wyglądające chmury, których z każdą minutą przybywa. Nie muszą, ale mogą być zwiastunem burzy prognozowanej na dzisiejsze popołudnie.
Gdy wybija godzina 14:00 stajemy pod schroniskiem Erzherzog Johann Hütte. Jak dobrze, że już tutaj jesteśmy.
Dobrze dlatego, że muszę odpocząć i dlatego, że w dali zaczyna grzmieć.
Erzherzog Johann Hütte na wysokości 3454 m n.p.m.
W zaistniałej sytuacji porzucamy nasz nieśmiały plan wdrapania się dzisiaj na Grossa. Zostajemy tutaj na noc. Nie rezerwowaliśmy wcześniej noclegu, ale patrząc na małą ilość ludzi, którzy tutaj dotarli jest nadzieja, że znajdzie się dla nas miejsce.
Zgodnie z sugestią pracowników schroniska buty górskie, raki i kije zostawiamy w specjalnym pokoju i idziemy załatwić nocleg.
Stwierdzeniem, że nie mamy rezerwacji wprawiamy gospodarza w osłupienie, chwilę się z nami droczy, ale najważniejsze jest to, że ostatecznie mamy gdzie spać. Przy meldunku też jest zabawnie. Ze względu na trudne dla niego nazwisko zostaję zapisana jako "Barbara from Poland" :)
W końcu możemy pójść do pokoju. Zanosimy plecaki i idziemy rozejrzeć się wokół schroniska.
Jest jeszcze całkiem ładnie, ale chmury cumulonimbus kłębią się coraz bardziej, kształtując się w kowadła. Jak z tego nie będzie burzy, to będzie cud.
Cumulonimbus w formie kowadła
Panorama z tarasu schroniska Erzherzog Johann Hütte
Z czasem robi się ciemniej, napływają chmury i zaczyna padać deszcz. Wracamy do pokoju i ucinamy sobie prawie godzinną drzemkę. Budzi nas drobny grad stukający po szybach.
Widok w stronę Grossvenedigera
Napływają ciemne chmury - widok na południowy wschód
Od rana nie mieliśmy w ustach nic konkretnego, pora więc dobrze się posilić i zjeść coś ciepłego.
Na jadalni większość stolików jest zajęta. Ludzi kręci znacznie więcej niż było wcześniej. Część doszła pewnie z dołu i wrócili ci, którzy zdobywali szczyt. Szalejąca na zewnątrz burza, wiatr i deszcz zatrzymały ich tutaj do jutra. Pozostało nam tylko się zrelaksować, zjeść coś pysznego i napić się piwa.
Próbuję wyjść z budynku i robić zdjęcia podczas toczącej się burzy, jednak w górach mam do tego zjawiska większy respekt niż będąc w domu. Ostatecznie odpuszczam, nie będę ryzykować i popatrzę przez okno.
Po pewnym czasie burza odchodzi, można na chwilę wyjść na taras, który jest cały biały od gradu. Po chwili przychodzi następna nawałnica.
Grzmi i leje chyba do godziny 23. Kiedy leżąc w łóżku słyszę ciszę mam ochotę wyjść z aparatem i zrobić nocne zdjęcie. Taka okazja zapewne szybko się nie nadarzy. Niestety nie ma to sensu bo chmury nadal zakrywają wszystko, a poza tym muszę się wyspać.
Całą noc śpię z przerwami. Podświadomie cały czas myślę o tym czy dam radę wejść na ten szczyt. Czy nie porwałam się z motyką na księżyc, mając na uwadze to, że byliśmy tylko raz w Tatrach w ostatnim półroczu. Trochę pochodziliśmy po Beskidach, dużo spacerowałam, jeździłam na rowerze i pływałam. Ale czy to wystarczy?
Nic na siłę. Najwyżej nie wejdę i przyjadę tu kiedyś jeszcze raz.
Atak szczytowy
Erzherzog Johann Hütte - Grossglockner (2h)
Budzimy się przed 6 rano. Słońce jeszcze nie wzeszło.
W schronisku słychać ruch i kroki. W ciszy przy świetle czołówek pakujemy rzeczy i wychodzimy z pokoju. Zostają najprawdopodobniej tylko ci, którzy zeszli wczoraj z Grossa i odsypiają.
Wyglądamy na zewnątrz z małą obawą co do warunków pogodowych, ale jest dobrze. Prawie bezchmurne niebo i powoli zza horyzontu wyłania się pomarańczowa kula światła.
Fotografujemy wschód słońca, po czym obchodzimy schronisko, by wbić się w drogę prowadzącą na szczyt.
Schronisko w promieniach wschodzącego słońca i ekipa szykująca się do drogi
Gross nieśmiało łypie zza rogu ;)
Przechodzimy na północną stronę grani i wchodzimy na lodowiec. Tu zakładamy raki, bo bez nich ciężko pokonuje się oblodzone fragmenty. Nawet nie ma co ryzykować, bo lot w dół byłby bardzo długi.
Dalej dochodzimy do wielkiego pola piargów i tu musimy się przemęczyć w rakach, bo nie chce nam się ich zdejmować, by za chwile znowu je zakładać.
Wyżej, gdzie teren znowu wypłaszcza się naszym oczom ukazuje się ogromny lodowiec Pasterze. Tam to są dopiero szczeliny...
Nasza trasa na szczyt
Po przejściu piargów znowu wchodzimy na lodowiec - zygzakiem pójdziemy na kolejne wypłaszczenie
Górny fragment lodowca Pasterze
Przed nami kolejny fragment drogi po lodowcu. Bardzo dobrze widać wydeptany zygzak, którym pójdziemy. Robimy krótki odpoczynek i ruszamy w górę.
Ścieżka w śniegu jest twarda i wąska. Ma szerokość na dwa buty. Mijanka w tych warunkach byłaby trudna, bo poza ścieżką ciężko stabilnie stanąć. Pora jest wczesna i póki co wszyscy idą w górę, nie mamy więc tego problemu.
Marsz lodowcem zajmuje nam około 20 minut i znowu dochodzimy do bardziej płaskiego fragmentu terenu. Stąd widać miejsce w skale, które oblega grupa ludzi. To tam musimy dostać się kolejnym zygzakiem wydeptanym w lodzie.
Na tym fragmencie odpuszczam sobie fotografowanie, bo jest na prawdę stromo. Trzeba poruszać się bardzo uważnie. Mój błąd lub upadek kogoś, kto idzie powyżej nas mógłby okazać się tragiczny w skutkach.
Czym bliżej skał jesteśmy tym ciężej o pewny krok. Na dodatek w tym pochyłym terenie musimy czekać aż zwolni się miejsce przy linie przytwierdzonej do skał, do której wszyscy się przypinają. W tej chwili nie ma bezpiecznej opcji, abyśmy mogli się do niej przedostać, zdjąć raki i wspinać się dalej.
Przy linie jest obecnie kilkuosobowa ekipa z przewodnikami. Wszyscy są spięci jednym sznurkiem i robią duże zamieszanie. Muszą ruszyć do góry, aby następne osoby mogły zając ich miejsce.
Niecierpliwimy się trochę i Grzesiek postanawia przejść jakoś na drugą stronę skały, do której przytwierdzona jest lina. Udaje nam się do niej wpiąć, jednak w tym miejscu nie mamy szans zdjąć raków. Grzesiek proponuje by nie czekać i wspinać się w nich. Ruszam za nim, ale nie czuję skały tak dobrze jakbym chciała i muszę pozbyć się tego żelastwa przy najbliższej okazji.
Zator na ścianie wyprowadzającej na grań szczytową
Jakimś cudem wyprzedzamy ekipę z przewodnikami. Jest to karkołomne, ale idzie sprawnie, bo przewodnik wychodzi z inicjatywą, zatrzymuje swoich ludzi i puszcza nas przodem. Dziękujemy i ciśniemy dalej posiłkując się grubymi linami. W dogodnym miejscu przypinam się do ubezpieczeń i ściągam raki. Grzesiek znika mi z pola widzenia i na chwilę zostaję sama.
Widząc, że grupa zbliża się do mnie ruszam dalej.
Ze skał schodzimy teraz na dno kruchej rynny. Podłoże jest tutaj luźne i trzeba wzmocnić czujność, zwłaszcza odnośnie tego co dzieje się powyżej nas. Cały czas lecą w dół mniejsze lub większe kamienie. Teren jest taki, że nie za bardzo jest się gdzie schować, na szczęście nic złego się nie wydarza i bez szwanku docieramy do grani.
Skała na grani jest lita, a trudności zróżnicowane. Wspinanie tym terenem daje dużo radości. Tempo mamy dobre i po chwili w dali wyłania się krzyż stojący na wierzchołku Grossglocknera. Wydaje się, że jeszcze kawałek i będziemy na miejscu. Jest to jednak złudzenie, bo do pokonania mamy jeszcze uskok w grani, którego z tego miejsca nie widać.
Koniec ubezpieczeń po pokonaniu pionowej ścianki
Krucha skalna rynna prowadząca na grań szczytową Grossglocknera
Szło tak dobrze, ale na grani przed przełęczą zrobił się zator. Osoby schodzące muszą minąć się w trudnym terenie z tymi, które idą w górę. Dużo dzieje się po drugiej stronie uskoku. Niestety tutaj nie ma obejścia, trzeba czekać.
Zejście na przełączkę Obere Glocknerscharte i wspinanie na szczyt łatwe nie jest. Jest to stromy odcinek, a w pokonaniu go nie pomaga ilość osób, które poruszają się w dwóch kierunkach. Cierpliwość to podstawa, nie ma tu miejsca i okoliczności na poganianie kogokolwiek.
Po około 30 minutach stania w kolejce i przesuwania się w żółwim tempie docieramy na szczyt.
Jest godzina 9:15. Dojście tutaj od schroniska Erzherzog Johann Hütte zajęło nam 2 godziny z minutami.
Wzruszyłam się trochę, nawet łza popłynęła mi po policzku. Czuję radość, ale mam też świadomość, iż to, że tutaj jestem to dopiero połowa sukcesu.
W każdym razie teraz mam zamiar cieszyć się chwilą, odpocząć po trudnej wspinaczce i koniecznie coś zjeść.
Kolejka na szczyt - w dali nasz cel z krzyżem
Po lewej stronie widać drogę alpejską i ośrodek turystyczny Besucherzentrum Kaiser-Franz-Josefs-Höhe, skąd przedwczoraj oglądaliśmy Grossglocknera
Za nami grań, którą tu dotarliśmy i wierzchołek Kleinglockner o wysokości 3770 m n.p.m.
Lodowiec Pasterze
Ostatnia ścianka przed wejście na szczyt
Czekamy na swoją kolej, aby zejść na przełęcz
Mamy okazję poobserwować wspinających się granią Stüdlgrat
Przydałaby się lepsza widoczność...
Schodzimy na przełęcz Obere Glocknerscharte 3756 m n.p.m.
Jeszcze kilka metrów i będziemy na szczycie
Kiedy emocje już opadły a przy krzyżu zrobiło się luźniej wykorzystujemy ten czas, aby zrobić sobie kilka zdjęć. To jedyna okazja zanim dotrze tutaj ekipa z przewodnikami, która pojawiła się już na grani.
Przejrzystość powietrza jest dzisiaj słaba, toteż widoczność w dal, szczególnie pod słońce, pozostawia wiele do życzenia. Mam nadzieję, że mimo tego uda mi się zrobić fajne zdjęcia ze szczytu.
Grossglockner 3798 m n.p.m. - w Austrii i Wysokich Taurach wyżej się nie da!
Dolina, którą wczoraj wędrowaliśmy
Zbliżenie na dno doliny
Powrót
Grossglockner - Erzherzog Johann Hütte (2h)
Siedzimy na szczycie prawie godzinę. Mogłabym dłużej, ale najwyższa pora, by ruszyć w drogę powrotną. Musimy liczyć się z tym, że na skałach szybko nie będzie, na stromym lodowcu również. Daleka droga przed nami a zmęczenie będzie coraz większe.
Pakujemy rzeczy, ostatni raz spoglądamy na świat z tej wysokości i idziemy w dół.
Schodzenie po skałach idzie nam całkiem sprawnie, nawet nie ma takich zatorów i mijanek jak się obawialiśmy. Poruszamy się jednak spokojnie i uważnie stawiamy kroki. Dojście z powrotem do lodowca zajmuje nam około godziny. Można by powiedzieć, że teraz będzie z górki, ale to jeszcze nie czas na to by się rozluźnić.
Słońce wygrzało powierzchnię lodowca i wydeptanym śladem płynie teraz woda. Śnieg jest miękki i buty trochę się zapadają, ale przez to poruszamy się pewniejszym krokiem.
Uskok widziany od strony Grossa
I z perspektywy osoby stojącej na przełączce
Schodzimy granią w stronę Kleinglocknera
Za Grześkiem wierzchołek Kleinglocknera
"Płyniemy" po lodowcu
Jeszcze kilka zygzaków, piargi i będziemy przy schronisku
Grossglockner i widok na teren, którym prowadzi droga na szczyt
Chwilę po godzinie 12 meldujemy się z powrotem przy schronisku. Zejście tutaj zajęło nam 2 godziny z minutami.
Na tarasie zajmujemy wolną ławkę i oddajemy się błogiemu lenistwu. Jak dobrze znowu tutaj być.
Aż się prosi, aby wypić zimne piwko, jednak zważając na to, że przed nami długie i trudne zejście musimy odmówić sobie tej przyjemności. Po drodze mamy jeszcze Stüdlhütte i Lucknerhütte, no i ostatecznie Lucknerhause.
Erzherzog Johann Hütte - Parking (4h)
Z gór przychodzą kolejni zdobywcy, robimy im miejsce i zaczynamy schodzić do doliny.
Fragment od schroniska do uskoku nad lodowcem pokonujemy całkiem szybko. Ten skalisty i eksponowany kawałek szlaku jest dobrze ubezpieczony. Liny są bardzo pomocne zwłaszcza teraz przy schodzeniu.
Na pionowym uskoku, którym schodzimy na lodowiec jest trudniej. Wychodzi z nas dwudniowe, a nawet trzydniowe zmęczenie. Do góry szło mi się znacznie z lepiej.
Na szczęście cali i zdrowi docieramy do lodowca. Musimy ubrać raki, znowu przy tej wielkiej szczelinie...
Śnieg w tym miejscu jest bardzo wymęczony, nie można porządnie wbić raka i zejście po najbardziej stromym fragmencie staje się wyzwaniem. Ostatecznie Grzesiek powoli zbiega bokiem kilka metrów w dół... Masakra! A ja ostrożnie osuwam się prawie na tyłku.
Ufff... jakoś poszło.
Dalej idziemy już pewniejszym krokiem i uważamy na szczeliny.
Wczorajsze opady deszczu i gradu spowodowały, że po lodowcu płynie więcej wody. Znajdujemy dogodne miejsce przy głazach i korzystamy z okazji, aby trochę się odświeżyć. Woda jest przyjemnie zimna i krystalicznie czysta. Przebieramy się w lżejszą odzież i idziemy dalej.
Ostatni raz spoglądam na Grossa z tej perspektywy - a jednak tam weszłam :)
Opuszczamy lodowiec i po chwili dochodzimy do szerokiego potoku. No i zonk!
Przeprawa nie będzie taka prosta jak wczoraj. Wody po opadach znacznie przybyło, a kamienie, które moglibyśmy wykorzystać pochowały się pod wodą. Chodzimy wzdłuż brzegu i szukamy miejsca, które umożliwi nam przejście na drugą stronę.
Nie chce nam się podchodzić w górę bo jesteśmy zmęczeni, w dół nie bardzo się da, bo tam teren jest stromy. Ostatecznie kilkanaście metrów wyżej znajdujemy głazy, po których przeskakujemy na drugi brzeg i kontynuujemy wędrówkę.
Po chwili na horyzoncie wyłania się schronisko, ale dziś tamtędy nie pójdziemy. Postanawiamy pójść jedną z alternatywnych tras, które z tego miejsca widać jak na dłoni.
Stüdlhütte na horyzoncie
Ścieżka, którą idziemy nie jest tak wygodna jak szlak od schroniska, ale jest krótsza. I jest też stromsza, przez co momentami krucha i wymagająca uwagi. Szybko tracimy wysokość i już na samym dole, gdzie teren staje się płaski wracamy na szlak.
Maszerujemy wśród traw i docieramy do mostku nad potokiem. Da się przejść, choć miałam obawy, że po tych opadach mogą być trudności. W skalnej rynnie, którą wczoraj woda płynęła spokojnie, dzisiaj szumi rwący wodospad.
Idziemy w stronę schroniska i słyszymy intensywny szum wody. Znajduje się tutaj głębokie skalne koryto, w którym wrze jak w kotle. Wczoraj rano nie zwróciliśmy na nie uwagi, a warto się tu zatrzymać, popatrzeć i posłuchać dźwięków natury.
Widok na dolinę z drogi na przełaj
Przed nami mostek nad potokiem, to znak, że jesteśmy blisko schroniska Lucknerhütte
Skalna rynna pełna wody, wczoraj rano wyglądała zupełnie inaczej
Skalny wąwóz
Po chwili docieramy do schroniska Lucknerhütte.
Znowu tutaj jesteśmy. Tym razem jako ci, którzy wspięli się na wielką górę, która pręży się w dali. Cieszę się, że moja kondycja okazała się wystarczająca, aby tam wejść. Dałam radę, mimo tych wszystkich obaw, które miałam.
Zamawiamy piwo i oblewamy udaną wyprawę. Czekamy na posiłek i delektujemy się piękną pogodą i widokami.
Rozkładamy mapę i sprawdzamy, gdzie prowadzą inne szlaki, które mają swój początek na naszym parkingu.
Taras przy Lucknerhütte
Siedzi nam się tutaj błogo. Nic nas teoretycznie nie goni i moglibyśmy jeszcze tu zostać, ale od południa nadciągają gęste chmury. Nie chciałabym iść podczas burzy, a do parkingu mamy prawie godzinę marszu.
Zbieramy rzeczy i wracamy do samochodu.
Ławeczka poniżej schroniska z widokiem na dolinę
Lucknerhütte zostawiamy za nami
Widoki wciąż są piękne
Zbiegamy w dolinę szybciej niż mogłoby się wydawać. Grunt to dobra motywacja.
Korzystamy z dostępnych tutaj łazienek i myjemy się z dwudniowego wysiłku. Szybko, szybko byle zdążyć przed potencjalnym deszczem.
Chmury straszą, ale jak na razie nic z nich nie kapie. Wykorzystujemy czas na uporządkowanie gratów w samochodzie i przygotowanie się ja jutrzejszy dzień. Zapowiada się pogoda żyleta i kolejna długa wędrówka.
Pogoda utrzymała się cały dzień. Dopiero teraz wieczorem chmury zakryły wszystko i zaczyna kropić.
Lubię usypiać jak pada deszcz, jak grad już mniej. Ale cokolwiek by się nie działo przypuszczam, że dzisiaj będę spała jak suseł.
Trasa:
Kals-Lucknerhaus 1920 m - Lucknerhütte 2241 m Stüdlhütte 2801 m Erzherzog-Johann-Hütte 3454 m Kleinglockner 3770 m Obere Glocknerscharte 3756 m Grossglockner 3798 m
Co warto wiedzieć?
→ Dojazd na parking
Wjeżdżamy do miejscowości Kals am Grossglocknerdojazd, przejeżdżamy przez centrum kierując się na północ, na skrzyżowaniu przy fabryce fornirów Furnierkantenwerk skręcamy w prawo, kierunek Burg, około 1 km od fabryki ponownie skręcamy w prawo przy pensjonacie Haus Ursula.
Jedziemy kilka kilka minut krętą drogą i zatrzymuje nas szlaban. Pobieramy bilet i jedziemy kolejne kilka kilometrów. Po chwili pojawia się widok na Grossglocknera i pensjonat Lucknerhaus, kilkaset metrów dalej jesteśmy na miejscu.
Trasa dojazdu w Google tutaj.
→ Opłaty
Bilet pobrany przy wjeździe zostawiamy, będzie potrzebny przed wyjazdem.
W dzień wyjazdu idziemy uiścić opłatę do automatu kasowego, znajdującego się przy toaletach. Kwota zależy od długości pobytu na tym terenie.
Cennik z 2023 roku tutaj
→ Zaplecze sanitarne na parkingu
Przy parkingu znajdują się darmowe toalety. Nie ma tam pryszniców, ale można się zamknąć i umyć w umywalce. Jest ciepła woda, papier toaletowy i czysto.
→ Lisy na parkingu
Do parkingu w godzinach wieczornych podchodzą lisy. Porządkując rzeczy odłożyliśmy w jedno miejsce jedzenie. Po chwili pojawił się chytrusek i zajumał nam paczkę wafli. Zauważyliśmy go w ostatniej chwili jak uciekał, gubiąc po drodze zawartość opakowania.
→ Nocleg w schronisku Erzherzog Johann Hütte
Schronisko daje zniżki na kartę Alpenverein.
Są toalety, ale nie ma wody bieżącej.
Łóżka w pokojach są wygodne, jest poduszka i koce.