Dublin - jeden dzień w stolicy Irlandii

Jest początek majówki, sobota, godzina 10:00. Wylot z lotniska Katowice-Pyrzowice mamy o godzinie 18:00. Teoretycznie mamy 8 godzin ale praktycznie są to 4 godziny do wyjścia z domu, bo dwie zajmie nam dojazd na lotnisko a kolejne dwie liczymy na odprawę. W pierwszej kolejności musimy się spakować i zorganizować coś do jedzenia na drogę oraz zarezerwować miejsce parkingowe niedaleko terminali. 

Nie ma to jak zdecydować się na tygodniowy wyjazd w ostatniej chwili, do tego wszystko na własną rękę. Będzie cud jak w ferworze przygotowań nie zapomnimy o czymś istotnym.

Czas szybko zleciał i dochodzi 14:00. To znak, że trzeba wyjeżdżać. Po drodze zahaczamy jeszcze o sklep po czym ciśniemy w stronę Katowic. Teraz jest czas na znalezienie hotelu na Maderze. Booking.com jest w tej materii niezawodny. Robimy to na ostatnią chwilę toteż w założonym terminie nie ma już noclegów na naszą kieszeń. Lipa... Zawężamy wybór i ustawiamy dzień przyjazdu na późniejszy. Wysypuje się kilka ofert w tym ta, która pasuje nam idealnie. Zamawiamy, uff... Rezerwujemy jeszcze auto i to chyba wszystko czego potrzebujemy na miejscu.

Kolejny temat odhaczony, ale nie całkiem, bo pozostaje pierwsza noc po wylądowaniu na Maderze, na którą nie mamy lokum. Pomyślimy o tym później, w końcu mamy jeszcze 1,5 dnia zapasu. 

Mimo zakorkowanych dróg do Katowic dostajemy się niezłym czasie. Odprawa również idzie dość szybko i w końcu startujemy. Lot nie jest bezpośredni. W pierwszej kolejności udajemy się do Irlandii do Dublina, skąd jutro wyruszymy do Funchal na Maderze. 

Dublin wita nas deszczem i dużym zachmurzeniem. Miejscami widoczne są prześwity słońca i widok przy lądowaniu jest przepiękny.

Różnica czasu między Dublinem a Katowicami to godzina. Tutaj mamy 21:40 a w Polsce jest już 22:40. Poruszaliśmy się na zachód razem ze słońcem, więc jest jeszcze widno.

Z czasem przestaje padać, postanawiamy więc rozejrzeć się wokół lotniska i pospacerować po terminalach.

W dali nowoczesny Terminal 2

Nowoczesne wnętrze Terminala 2

Dziś, jak wielu innych podróżnych, spędzimy noc na lotnisku. Lokujemy się na terminalu drugim, bo jest tutaj przyjemniej. Zajmujemy wygodne kanapy w jednej z kawiarenek i układamy się do snu.

 

Niedziela

Jak można wyspać na lotnisku? Słabo. Non stop coś mnie wybijało ze snu. Jak nie świecące światło, rozmowy, chrapanie to dreptanie ludzi do toalety i z powrotem. Jakoś przeżyję to niewyspanie bo wiem, że nadrobię jutro (jak znajdziemy nocleg na pierwszą noc) a na pewno pojutrze w docelowym hotelu.
 
Przed nami kilka godzin do wylotu i chcemy dobrze wykorzystać ten czas. Walizkę zostawiamy w przechowalni bagażu (8 Euro za 6h) i kupujemy bilety na Dublin Express (10 Euro od osoby za podróż tam i z powrotem).
Przejazd z lotniska do centrum miasta trwa około 20 minut. Wysiadamy przy moście dla pieszych Seán O'Casey Bridge i idziemy na krótki spacer wzdłuż rzeki Liffey.
Przepływa ona przez sam środek miasta i jest jedną z kilku rzek płynących przez Dublin, a przy tym największą.
Jesteśmy tutaj bez planu, bez wiedzy gdzie iść i co warto zobaczyć. Chwilę zajmuje nam podjęcie decyzji, w którym kierunku się udać, ale gdy w dali zauważamy piękny nowoczesny most postanawiamy pójść tam w pierwszej kolejności. 
Potem sprawdzimy co zaproponuje nam Google.
Widok z Seán O'Casey Bridge w kierunku wschodnim
 
Za sobą zostawiamy kładkę, przy której wysiedliśmy z autobusu i wieżowce w centrum miasta
 
Ten nowoczesny most to ruchomy Samuel Beckett Bridge. Rozpościera się stąd piękny widok na rzekę i odbijające się w tafli wody nabrzeżne budynki.
Musi tu być wspaniały widok wieczorem gdy wszystko jest oświetlone.
Robię kilka zdjęć i kierujemy się na zachód w stronę centrum miasta.
Jest dopiero 8:00 rano i miasto świeci pustkami. Może właśnie dlatego w oczy rzucają się bezdomni śpiący przy mostach i pod drzwiami zamkniętych jeszcze kawiarni.
Samuel Beckett Bridge
 
 
Efektowny kompleks biurowców - nasz punkt orientacyjny
Poranny trening wioślarzy
Idę i rozglądam się w około po czym zauważam grupę dziwnie ubranych ludzi idących w naszą stronę. Zwalniam i próbuje dojrzeć co to za jedni po czym okazuje się, że to rzeźby :) Podchodzimy bliżej.
The Famine Memorial to pomnik ofiar głodu, który panował w Irlandii w połowie XIX wieku i spowodował śmierć około 1 miliona ludzi.
Pomnik jest niesamowity. Jego kolorystyka i forma idealnie pasują do tego co przedstawia. Jako dzieło jest wspaniały, ale jednocześnie przerażający, tak samo jak to co upamiętnia.
The Famine Memorial
 
 
 
 
Po chwili zadumy idziemy dalej.
Kolejny most na naszej trasie to Ha'penny Bridge. Przejście nim z północnego na południowy brzeg rzeki prowadzi prosto do baru :)
Stąd udajemy się w kierunku ulicy, na której znajdują się najsłynniejsze knajpki w mieście, między innymi The Temple Bar.
Ha'penny Bridge
Irlandzki pub Merchant's Arch widziany z Ha'penny Bridge
Przesmyk w stronę ulicy Temple Bar
I zaczyna się... co rusz kolorowe fasady tradycyjnych barów
 
Napiłoby się Guinnessa ale jeszcze/już zamknięte ;)
 
Spacerujemy po wąskich uliczkach, robimy zdjęcia i zupełnie przypadkiem dostajemy się pod Dublin Castle czyli Zamek Dubliński. Wchodzimy na dziedziniec a następnie do środka za grupą turystów. Piękne wnętrze jest zapowiedzią tego co można tutaj zobaczyć, ale nie planujemy zwiedzania, bo na to potrzeba czasu a chcemy rozejrzeć się jeszcze po mieście.

The Chapel Royal - Kaplica Królewska

Dublin Castle
Zmieniamy kierunek marszu i powoli wracamy.
Po drodze mijamy Uniwersytet Trinity College. Biblioteka uniwersytecka The Book of Kells jest podobno obowiązkowym punktem podczas zwiedzania Dublina. Rzut oka w Google i już wiem dlaczego tak piszą. Jej niesamowite wnętrze jest z innej epoki, tak samo jak część księgozbioru. Nie jestem książkowym maniakiem ale chciałabym zobaczyć to miejsce.
Trzeba tutaj kiedyś przyjechać by spokojnie powłóczyć się i bez presji czasu móc pooglądać i poczuć to miasto. I nie tylko miasto, bo na pewno cała Irlandia ma do zaoferowania perełki przyrodnicze i krajobrazowe.
Czas ucieka a w planach mamy jeszcze lunch. Powoli przesuwamy się w stronę rzeki i idziemy na drobne zakupy, między innymi pocztówkowe. Kiedyś kupiłabym magnes. Wróciłam jednak do klasycznych pocztówek po tym jak najładniejsze magnesy zniszczyły się spadając z lodówki.
Przeglądam pocztówki i nabieram coraz większej ochoty by przyjechać do Irlandii na dłużej. Klify i morze, zieleń i góry... Chcę to zobaczyć na własne oczy.
 
Kiedy sprawdzałam co warto przywieźć z Irlandii na pierwszym miejscu pojawiły się wyroby wełniane. Wchodzimy więc do pierwszego napotkanego sklepu i oglądamy co oferuje.
Jakość i wykonanie czapek, szalików czy swetrów jest bardzo dobra, wzory są przepiękne i kolory do wyboru. Ale... ceny kosmos!!! Najtańsza czapka wełniana to wydatek rzędu 50-70 €. Te ładniejsze lub z bajeranckim pomponem 5-10 € więcej. Szaliki i rękawiczki niespecjalnie taniej. O swetrach czy kardiganach, których ceny liczone są w setkach euro nie wspomnę. 
Kwoty są wysokie jak na stolice przystało. Przypuszczam, ze w mniejszych miejscowościach mogą być bardziej akceptowalne dla przeciętnego polskiego turysty.
Sprawdzę to jeśli tylko uda mi się kiedyś wrócić do Irlandii.
 
 
Musimy przyspieszyć, bo nieuchronnie zbliża się godzina wylotu.
Przechodzimy na północny brzeg rzeki aby być bliżej przystanku, z którego zabierze nas autobus powrotny na lotnisko.
Wzdłuż ulicy co kawałek mijamy knajpki z jedzeniem. Wybieramy jedną, w której akurat zwolnił się stolik i zamawiamy tutejsze placki ziemniaczane, a właściwie płaskie zapiekanki z ziemniaków oraz kanapki na ciepło.
Lokal jest mały ale tętni życiem, wszystkie stoliki są zajęte. W tle słychać rozmowy i pachnie jedzeniem. Mimo dużego ruchu nasze dania dostajemy dosyć szybko. Porcje, jak to lunchowe, nie są specjalnie duże, ale na jakiś czas nam wystarczy.
Planując wypad na Maderę w życiu bym nie pomyślała, że będę jadła lunch w Dublinie.
 
Pojedliśmy, więc pora ruszać na miejsce odjazdu Dublin Expressu. W pewnym momencie Grzesiek zauważa autobus stojący na przystanku, najprawdopodobniej do niego mamy wsiąść. Ciśniemy co sił by zdążyć, ale odjeżdża nam sprzed nosa. No trudno, za 20 minut jest następny. Obserwujemy pojazd przez chwilę i okazuje się, że zatrzymuje się na kolejnym przystanku. No to w nogi i biegniemy w jego kierunku. Grzesiek dobiega szybciej i zatrzymuje go. Wracamy na lotnisko.
 
Mamy jeszcze 3 godziny, więc udajemy się do poczekalni, ja ucinam sobie nawet krótką drzemkę. W tym czasie Grzesiek sprawdza aplikację i okazuje się, że nadal niedostępne są nasze karty pokładowe na lot Dublin-Funchal. Cały czas odświeżamy widok z nadzieją, że zaraz pojawią się ale nic się nie dzieje.
Udajemy się na stanowisko Ryanaira, aby to wyjaśnić. Niestety operator wprowadził błędnego maila i dlatego nic nie przychodziło, a teraz musimy odprawić się za pośrednictwem Ryanaira, który kasuje nas po 55 euro od osoby. Super... Trafiamy jednak na bardzo miłą osobę, która radzi nam złożyć reklamację. Tak zrobimy.
Przez zamieszanie z kartami straciliśmy sporo czasu, na szczęście możemy już iść do odprawy bagażowej.
 
Wygląda ona inaczej niż w Polsce czy na innych lotniskach, na których dotychczas byliśmy. Do odprawy bagażowej służy automat z wagą i drukarką wypluwającą potwierdzenie i naklejkę na walizkę.
Maszyna nie zastąpi człowieka!
Po kilkunastu próbach cały czas wyskakuje błąd. W pierwszej chwili obarczam winą drukowane w ostatniej chwili karty pokładowe, ale nie tylko my mamy ten problem. Do kilkudziesięciu automatów wsparciem jest tylko jedna osoba, wokół, której kłębią się tłumy rozdrażnionych turystów.
Za 50 minut start a my nie możemy się odprawić. Złapanie kogoś obsługi graniczy z cudem. W końcu w desperacji łapię dziewczynę z obsługi za rękę i mówię jej, że za chwilę mam wylot a nie możemy się odprawić w automacie. Na szczęście trafiamy na fajną osobę, która prowadzi nas do okienka, gdzie zostajemy błyskawicznie odprawieni poza kolejką. Teraz możemy udać się na Security. Na szczęście tu wszystko przebiega sprawnie i możemy iść dalej.
Lotnisko jest ogromne. Przejście z Security do Gate'u zajmuje nam prawie 15 minut w mega szybkim tempie. Dopiero na miejscu sprawdzamy tablicę odlotów i okazuje się że samolot jest opóźniony...  Nie musieliśmy się tak spieszyć ale już po fakcie. Po ponad półgodzinnym czekaniu w końcu otwierają się bramki i możemy przejść do samolotu.
Lecimy.
Dublin z lotu ptaka
 
Praktyczne info:
 
Przechowalnia bagażu na lotnisku 6h - 8 €
 
Dublin Express
- najszybszy bezpośredni autobus z lotniska do centrum Dublina i z powrotem,
- bilet w 2 strony to koszt 10 € (otrzymujesz 2 bilety, na powrót trzeba koniecznie zachować drugą sztukę, bez tego nie pojedziesz)
 
Lunch
- koszt 10-15 €, oczywiście można wydać więcej ;)
 
Bilety lotnicze kupiliśmy za pośrednictwem kiwi.com - pomyłka w adresie mailowy spowodowała, że nie dostaliśmy kart pokładowych.
W takim przepadku jeśli jest więcej niż 2h do wylotu można na stanowisku linii lotniczych zmienić maila i karty wczytają się - o ile trafi się na osobę, której się chce...
Odprawa na lotnisku 110 € - po zgłoszeniu reklamacji z załączonym dowodem zapłaty ekspresowo dostaliśmy zwrot całej kwoty.