Wczesna tatrzańska wiosna to dobra pora na żleby. Śniegu jest nadal wystarczająco dużo by nie musieć męczyć się w kruchym terenie a przy dobrych wiatrach zagrożenie lawinowe mniejsze niż w środku zimy.
Za miesiąc o tej porze nie będzie już tak ładnie. Na nizinach maj jest jednym z piękniejszych miesiecy w roku, w Tatrach niestety jednym z najbrzydszych.
Tym razem za cel wybraliśmy Żółty Szczyt, który kilka lat temu idąc na Pośrednią Grań odpuściliśmy.
Ruszamy o świcie i kierujemy się wgłąb Doliny Staroleśnej. W końcu przychodzi czas aby opuścić szlak i przejść na drugi brzeg Staroleśnego Potoku. Okazuje się, że to nie takie proste. Tracimy dobre pół godziny zanim udaje nam się znaleźć miejsce do bezpiecznej przeprawy.
Lawinisko u podnóża ścian Sławkowskiego
Będąc już na właściwym brzegu obieramy kurs na żleb. Podchodzimy w kierunku jego wylotu ale coś nam się nie podoba. Gdzie jest Płyta Karłowicza?
Nie ma!
To nie tutaj mamy być. Mieliśmy iść dalej i tam przekraczać potok. Przez kluczenie w poszukiwaniu przejścia zamotaliśmy się i popierniczyliśmy żleby...
Ale siara! :D
A trzeba było iść szlakiem i przejść potok wyżej, wóczas droga narzuciłaby się sama.
Żleb, którym chciemy iść - wygląda nieźle ale prowadzi na przełęcz pod Wielkim Kościołem
Lawinisko i zachęcający żleb
Żleb wydaje się za krótki względem tego co wynika z opisu drogi
Sławkowski też wydaje się być zbyt blisko
Zawracamy. Schodzimy poniżej ścian i trawersujemy zbocze. Warunki śniegowe są zróżnicowane. Po zbitym zmrożonym śniegu idzie się dobrze, jednak co kilka metrów zapadamy się po tyłek i nie możemy wygrzebać się z dziury. Męczarnia. Przy tym wszystkim mamy niezły ubaw, zwłaszcza z kolegi, który jest z nas najcięższy i zapada się najbardziej.
Na dotąd bezchmurnym niebie pojawiają się ciekawe chmury. Są ładne ale już je widzieliśmy kilka razy w górach i nie wróżą nic dobrego.
Idą chmury...
Napieramy do góry
Przez pomyłkę tracimy trochę czasu jednak ostatecznie dostajemy się do właściwego żlebu. Płytę Karłowicza widać z daleka, już nie mamy wątpliwości. To tu!
Przystajemy na posiłek. Energia będzie potrzebna, przed nami długie podejście na Pośrednią Przełęcz.
Początek naszego żlebu
Ruszamy. Chłopaki dostają powera i cisną w górę. Ja idę wolniej robiąc zdjęcia i cały czas oglądając się za siebie.
Czym wyżej podchodzimy tym bardziej przeraża mnie bycie w tym miejscu. Nawet nie chcę sobie wyobrażać co by z nas zostało jakby przetoczyła się tędy lawina. Idziemy lawiniskiem ale nie daje to gwarancji, że lawina nie zejdzie ponownie.
Mimo obaw i adrenaliny, która zwykle mnie napędza dziś nie mam energii by gonić chłopaków. Wlokę się i w mojej głowie pojawia się wątpliwość. Nie potrafię wyrzucić tej myśli. Moje nogi odmawiają posłuszeństwa, a może właśnie posłuchały moich myśli...
Chłopaki wołąją mnie z góry i próbują mobilizować. Mimo tego mam dołek.
Żleb jest ogromny...
Fragment grani między Sławkowskim a Staroleśnym Szczytem
Coraz więcej chmur...
Do tego wszystkiego napływają gęste chmury i całkiem przysłąniają błękitne niebo. Chłopaki oddalają się jeszcze bardziej aż widzę tylko dwa czarne punkciki.
Nie wyjdę tam... :(
Pośrednia Przełęcz, a po prawej Płyta Karłowicza
Dawno nie szło mi się tak źle ale doczłapałam do Pośredniej Przełęczy. Jakim cudem? Nie wiem!
Zachmurzyło się totalnie i wieje jak cholera, czego nie odczuwaliśmy idąc żlebem. Chmury szaleją i cieżko przewidzieć jak rozwinie się sytuacja. Na Żółty Szczyt mamy z przełęczy najwyżej kilkanaście minut. Chwilę odpoczywamy i idziemy dalej.
Częściowo skała na grani jest sucha a śnieg zmrożony więc wspinanie w górę nie przysparza nam żadnych problemów. Po drodze jest tylko jedno trudniejsze miejsce, gdzie przy schodzeniu będzie trzeba uważać. Szybko osiągamy wierzchołek i załapujemy się na chwilę słońca.
Nad szczytami w grani Sławkowskiego tworzy się wał z chmur, który po kilku krótkich przejaśnieniach znika za chmurami i robi się totalne mleko.
Na Żółtym Szczycie
Nic nie widać poza najbliższym otoczeniem
Jakiś czas siedzimy na górze i zaklinamy rzeczywistość by chociaż na pięć minut rozpogodziło się i abyśmy mogli zobaczyć co widać z tego miejsca.
Niestety nic z tego. Postanawiamy schodzić. Ostrożnie przemieszczamy sie w dół i wracamy na przełęcz.
Czujne miejsce po skałach
Płyta Karłowicza - robi wrażenie!
I znowu się przejaśnia. Ehh... trzeba było jeszcze poczekać.
Rzucam pytanie czy wracamy na górę ale chętnych brakuje a sama nie pójdę. Chyba nie ma to sensu bo chmury odpływają, wracają i jest bardzo dynamicznie.
Ma to swoje plusy. Widoki są niepowtarzalne i pojawia się Widmo Brockenu.
Grzesiek na przełęczy
Widmo Brockenu na stronę Lodowej Dolinki
Może i dobrze się złożyło, że słońce nie operuje tak mocno bo śnieg nadal jest dosyć twardy. Schodzimy w dół.
Czym dalej w żleb tym mocniej bije mi serce. Już chciałabym być w bezpiecznym terenie. Zejście się dłuży i aż się prosi by zjechać na tyłku.
Do góry cisną skialpiniści, dobrze, że zdążymy opuścić wylot żlebu zanim zaczną zjeżdżać.
Nareszcie docieramy do szlaku. Można włączyć autopilota.
Mimo nie idealnych warunków był to udany dzień.
Trasa:
Stary Smokowiec Hrebienok 1285 m n.p.m.
Staroleśna Polana
Pośrednia Przełęcz - Żółty Szczyt