Zapowiada się piękna niedziela a fora skiturowe dudnią, że warun na narty jest bardzo dobry. Umawiamy się ze znajomymi i jedziemy w stronę słowackich Tatr Zachodnich.
Po dwóch godzinach docieramy do Doliny Rohackiej i parkujemy w okolicy wyciągu narciarskiego. Parking jest darmowy, obsługa nie docieka czy będziemy korzystać z wyciągu i wszystkich traktuje tak samo.
Zjadamy po pysznym naleśniku i ruszamy. Zaczynamy czerwonym szlakiem wiodącym Doliną Rohacką, który szybko opuszczamy i przechodzimy na równoległą do niego nartostradę.
Ten fragment jest banalny.
Mijamy rozdroże Adamcula i zmieniamy szlak na żółty prowadzący w las. Tu ścieżka staje się wąska i robi się stromiej.
W miejscach gdzie las staje się rzadszy ćwiczymy podchodzenie zakosami. Nie jest to wcale takie łatwe zwłaszcza gdy trafi się luźniejszy śnieg albo źle postawi się jedną z nart. Nie raz trzeba przyjąć dziwną pozę albo wykonać pokraczny ruch by ustać. Mamy przy tym niezły ubaw.
Zaczynają się "schody"
Po trudach podejścia zalesionym terenem wychodzimy powyżej górnej granicy lasu.
Na skrzyżowaniu szlaków, gdzie normalnie stałby około 2 metrowy szlakowskaz teraz widać tylko "kapelusz".
Tutaj spotykamy Słowaków, którzy częstują na śliwowicą ;) Śmiejemy się z Dorotą, że przyda się jak będziemy zjeżdżać z przełęczy. Robimy po łyku całkiem dobrej gorzały i rozmawiamy o planach na dzisiaj, po czym wszyscy ruszamy w głąb Spalonej Doliny.
Śnieg wygląda na dobrze związany i idzie się rewelacyjnie. Trochę kłopotów mamy na stromszym odcinku gdzie powierzchnia jest zlodowaciała i foka nie trzyma. Radzimy sobie wykorzystując krawędzie nart. Na szczęście to jest jedyny taki fragment, który napotykamy.
W końcu wyłania się Banikowska Przełęcz, która wydaje się być jeszcze tak daleko. Ale to jest najmniejsze zmartwienie. Bardziej nie daje nam spokoju jak tam wejdziemy i jak stamtąd zjedziemy.
Czym bardziej zbliżamy się do celu, tym więcej mamy wątpliwości czy pchać się na górę. Spotykamy po drodze Słowaka, który jakiś czas temu wyprzedził nas na trasie a teraz zaliczył zjazd z przełęczy. Na pytanie jak warunki śniegowe przy zjeździe odpowiada "Wyborne". To sprawia, że apetyt by wejść na górę mamy jeszcze większy.
Po środku nasza przełęcz
Trawersujemy zbocze Pachoła
Robi się coraz stromiej
By nie stracić wysokości trawersujemy prawym zboczem i podchodzimy do szerokiego żlebu opadającego z naszej przełęczy. Cały czas idziemy na nartach ale obracanie się na zakosach wraz z wysokością i rosnącym nachyleniem terenu jest coraz trudniejsze.
Pierwszy zrzuca narty Marcin i zaczyna cisnąć do góry w butach. My nadal próbujemy na nartach ale jest ciężko. Po chwili Doti idzie w ślady Marcina a ja i Grzesiek podchodzimy pod skały gdzie próbujemy się przepiąć do zjazdu. Ciężko nam zrezygnować z podejścia na przełęcz jak już tu jesteśmy ale czasem trzeba odpuścić.
Wybraliśmy sobie beznadziejne miejsce i za cholerę nie możemy się przeorganizować. W końcu przypinamy narty do plecaka i jednak ciśniemy na przełęcz. Wolę się trochę pomęczyć niż ryzykować, że nie dopnę prawidłowo narty i odjedzie beze mnie.
Jeszcze kawałek i będziemy na miejscu
Zakosami w górę
Kiedy dochodzimy na przełęcz Dorota z Marcinem szykują się do zjazdu.
Zaskoczyliśmy ich trochę bo widzieli, że odpuściliśmy. Ostatecznie super się złożyło, że wszystkim nam udało się osiągnąć cel.
Na przełęczy jak to często bywa mocno wieje. Marudzić jednak nie będę bo pogoda jest doskonała. Chmury, które straszyły nas na podejściu popłynęły na wschód i odsłoniły nam słońce.
Spalona Dolina i nasz ślad widoczny w dole z lewej na zboczu Pachoła
Z drugiej strony widać grań między Banówką a Jałowcem, w dole Dolina Parzychwost
Pachoł na błękitnym tle widziany z Banikowskiej Przełęczy
Szlakowskaz zasypany do połowy - będzie tu pewnie 1,5 m śniegu
W międzyczasie na przełęcz dochodzi słowacki narciarz. Prosimy go by cyknął nam wspólne zdjęcie, po czym robi ekspresową przepinkę i daje szusa w dół. Taaa... ciekawe jak nam pójdzie.
Pakujemy nasz arsenał i zapinamy narty. Jesteśmy gotowi ale nikt nie pali się do jazdy. Najgorzej jest zacząć zwłaszcza gdy nogi trzęsą się ze strachu bo stromo i z drugiej strony z powodu 2 stopnia zagrożenia lawinowego.
Na forach można przeczytać, że wiele lawin wywołanych zostaje przez skiturowców. Musimy być czujni.
Gotowi do startu
Pierwszy jedzie Marcin, zaraz za nim Dorota, Grzesiek i ja na końcu.
Górny odcinek od przełęczy jest w pierwszej chwili przerażający ale kilka szusów i ruchy stają się pewniejsze. Zjazd, jak wspominał spotkany na podejściu Słowak rzeczywiście jest wyborny.
W dole teren robi się bardziej płaski. Trzeba rozpędzić się w odpowiednim momencie aby nie musieć przebierać nogami na niewielkich hopkach.
Do granicy lasu jazda jest wyśmienita. No może poza jednym oblodzonym fragmentem, gdzie trzeba krawędziować. Gdy przeszkód pojawia się więcej wymaga większego skupienia by nie zaliczyć czołówki z jakimś większym krzakiem czy drzewem.
Zjazd trwał zdecydowanie za krótko w porównaniu do czasu podejścia. Z drugiej strony te kilka kilometrów dało nieźle popalić nogom, w szczególności kolanom.
Najważniejsze jest jednak to, że wszyscy bezpiecznie zjechaliśmy. Jak nic zasłużyliśmy na dobre jedzenie.
Schronisko na Zwierówce jest niedaleko i na bank mają smažený syr s hranolkami (smażony ser z frytkami). Myślę o tym daniu od samej przełęczy ;)