Škrlatica - Jak porwaliśmy się z motyką na księżyc

Tour de Bałkany rozpoczynamy od Słowenii. Po około 9 godzinach jazdy z Polski docieramy na parking w Dolinie Vrata w sercu Alp Julijskich.

Sezon urlpowy jest w pełni i mamy obawy, że może być problem z noclegami, tym bardziej, że ich wcześniej nie rezerwowaliśmy. Na szczęście miła pani z recepcji mówi, że coś się znajdzie i po zakończeniu formalności kieruje nas do drewnianego domu tuż obok schroniska Aljažev dom. Warunki w sali zbiorowej są całkiem przyzwoite, brakuje jedynie ciepłej wody w łazience ale jak to nie raz mówię: luksusy to ja mam w domu ;)

Nasz plan zwiedzania Alp Julijskich na pierwszy dzień przewiduje Škrlaticę, trzeci co do wysokości szczyt tego pasma. Jak na rozgrzewkę to całkiem godny cel, "tylko" 1725 metrów przewyższenia. Gdyby nie zmęczenie długą jazdą pewnie nie spałabym pół nocy myśląc jak to będzie.

 

Sobota

Wyruszamy w ciemnościach około 5 rano. Początek trasy jest delikatny po czym ścieżka robi się stromsza i wiedzie zakosami w rzadkim lesie. Wschodzące słońce zaczyna oświetlać okoliczne szczyty, które nabierają czerwono-różowej barwy. Widok jest piękny.

Kiedy robi się widniej moją uwagę zwracają dziko rosnące fiołki alpejskie, które w Polsce kupujemy w doniczkach. Sucha ziemia, białe skały i co kawałek różowe kwiaty. Wow!

Najbardziej dłuży nam się droga w piętrze kosówki, mimo tego pod schron górski Bivak IV dochodzimy w przyzwoitym czasie. Na tej wysokości skłębiły się chmury, początkowo nie widać nic ale gdy po chwili zza chmur wyłania się biały szczyt stajemy jak wryci. To nasze pierwsze spotkanie z Alpami i każda kolejna rzecz sprawia, że wpadamy w zachwyt.

Prognozy pokazywały dobrą pogodę toteż chmury traktuję jako pożądane zjawisko, które dodaje uroku i pięknie wygląda na zdjęciach. Mam nadzieję, że nie będzie ich za dużo i zobaczymy co nie co po drodze i na szczycie.

Dolkova špica za chmurami

Z lewej Stenar a obok niższy Križ

W tym miejscu znajduje się skrzyżowanie szlaków. Można wybrać drogę na takie szczyty jak Škrlatica, Dolkova špica, Križ czy Stenar lub iść jeszcze dalej.

Zostajemy tu na dłuższą chwilę i robimy śniadanie. Ni stąd ni zowąd pojawiają się barany. Skurczybyki zwęszyły łupiny z naszej kalarepy i pałaszują bez pytania ;) W ogóle się przy tym nie boją a wręcz podchodzą coraz to bliżej :D

Tymczasem chmury opadają niżej i wyłania się błękitne niebo. To chyba znak by iść dalej. 

Zaczynamy długi trawers ścian Dolkovej špicy, który doprowadza nas do dolinki między nią a Škrlaticą. I tu zaczyna się męczarnia. Droga jest trudniejsza niż mogłoby się wydawać. Nie mam tu na mysli trudności technicznych tylko jej jakość i to, że cały czas idziemy w pełnym słońcu. W kość daje podchodzenie po kruchych i drobnych piargach, które osuwają się spod nóg. Wygląda to tak, że robimy dwa kroki w przód i jeden w tył, co działa na mnie demotywująco. Mam kryzys i chcę zostać tutaj gdzie jestem.

Przysiadamy w cieniu, który okupuje grupa "szprechających" Niemek. Nie ukrywam mojego nastawianie do dalszej drogi i marudzę. Moje sygnały niewerbalne (bo nie posądzam ich o znajomość polskiego) niemieckie turystki odczytują doskonale i zaczynają motywować mnie do dalszej drogi. Tego się nie spodziewałam snując wizję wylegiwania się przez conajmniej dwie najbliższe godziny.

Może trochę ich gadanie, może to, że "coś" w środku mówiło mi by iść a już na pewno perspektywa siedzenia tutaj z bandą baranów (one są wszędzie!) sprawiło, że wziełam się w garść i poszłam dalej.

Kiedy pokonaliśmy pieprzone piargi i wyszliśmy wyżej ponad chmury w dali wyłoniła się sylwetka Triglava. Nooo... teraz to mi się podoba :)

Pod ścianą Škrlaticy znajdujemy oznaczenie szlaku i tutaj zaczyna się najciekawszy fragment drogi. 

Szlak poprowadzony jest skalnymi kominkami i eksponowanymi półkami. Ubezpieczenia to głównie stalowe pręty i drabinki, których jak na taki teren nie jest zbyt dużo. 

Najbardziej emocjonujące jest przejście pionowej prawie gładkiej płyty. 

Najciekawsze miejsce przed nami

Za nami Dolkova špica

Płyta za nami - z tej perspektywy wygląda ona efektowniej

Jeszcze trochę wspinania i wychodzimy na grań wyprowadzającą na wierzchołek, który jest w zasięgu wzroku. Tracę siły i jadę dosłownie na oparach ale nie chcę rezygnować. 

Końcowy fragment granią na szczyt

Wchodzę na górę i dosłownie padam pod krzyżem. Nie wiem kiedy usypiam.

Budzę się po około 30 minutach i Grzesiek mówi mi, że chrapałam jak smok :D Dawno nie byłam tak wykończona i musiałam odreagować.

Wracam do żywych i teraz moge nacieszyć się zdobytym szczytem i pięknymi widokami w około.

Droga do góry dała nam popalić i zajełą dużo czasu. Dużo więcej niż zakładaliśmy. Teraz musimy jeszcze zejść.

Odcinek granią pokonujemy dosyć szybko, podobnie ten ferratą. Zatrzymujemy się tylko na robienie zdjęć.

Wspomniana płyta z jeszcze innej perspektywy

W końcu wracamy do parszywych piargów. Przy schodzeniu nie są takie złe. Testujemy podpatrzony wcześniej sposób zjeżdżania na butach i szybko posuwamy się w dół. Czuję, że buty dojedziemy na tym wyjeździe do końca.

Ściana Škrlaticy widziana z piarżyska

Właśnie skończyło nam się jedzenie. Wydrapaliśmy z plecaków wszystko łącznie ze słodyczami. Picia mamy mało a jeszcze długa droga przed nami.

Zaczynamy trawersować Dolkovą špicę i nie możemy doczekać się kiedy będziemy przy schronie. Może tam znajdziemy jakąś wodę.

Widok na grupę Triglava

Škrlatica z dołu

Próg doliny z widokiem na Triglav i Stenar

Kiedy docieramy do schronu rozglądamy się za jakimś źródłem, strumieniem, czymkolwiek... Niestety nic z tego. Wypijamy resztkę wody i idziemy dalej. Przed nami jeszcze dwie godziny do schroniska. Jakoś musimy wytrzymać. 

Droga bardzo sie dłuży, pragnienie daje się we znaki i zmęczenie też. Wszystko nas boli ale iść trzeba, prowadzi nas już tylko siła woli bo mięśnie mają dość. Do doliny dochodzimy w ciemnościach. Gdy zauważamy w dali światełko ze schronisko wstępują w nas nowe siły. Węch wyostrzył nam się tak mocno, że z daleka czujemy zapach jedzenia. Jest już późno więc ciśniemy co sił by załapać się na jakiś posiłek przed zamknięciem kuchni.

Nigdy wcześniej zupa ani piwo nie smakowały tak bardzo, nigdy wcześniej nie doceniałam tego, że wróciłam cała i zdrowa w bezpieczne miejsce.

To jest dla nas nie lada nauczka. Inne góry, inna ich specyfika, nie doceniliśmy ich a przeceniliśmy siebie. Nie przygotowaliśmy się za dobrze do tego wyjazdu i to się na nas odbiło.

 

Jeśli chodzi o ferratę to można ją przejść bez lonży. My tak zrobiliśmy ale jest to oczywiście sprawa bardzo indywidualna.

W wyższych partiach Julijskich nie można liczyć na wodę ze strumienia tak jak ma to miejsce w Tatrach pełnych stawów i potoków. I to trzeba mieć na uwadze.

 

Trasa:

Aljažev dom 1015 m alpejski Bivak IV 1980 m alpejski Škrlatica 2740 m