O zdobyciu Gerlacha marzy chyba każdy tatrzański turysta. Pierwszy raz przymierzaliśmy się do niego w 2011 roku ale to nie był TEN dzień. Za to dzisiaj od początku czujemy, że będzie dobrze.
W górnej części Doliny Batyżowieckiej, gdzie doczłapaliśmy z Wyżnich Hagów, nadal utrzymuje się pokrywa śnieżna. Jest noc ale księżyc świeci mocno i jest całkiem widno. Dopiero kiedy zachodzi za masyw Kończystej uskuteczniam próby nocnej fotografii. Gwiazd są miliony i tylko w górach widać je tak wyraźnie.
Masyw Kończystej
Batyżowiecki Szczyt a nad nim na niebie Wielki Wóz (bez jednej gwiazdy)
Widok na miasteczka
Z drzemki budzimy się około 4. Zimno sprawia, że szybko zwiajmy rzeczy, jemy po pół ciastka i zakładamy potrzebny sprzęt. Ostatni rzut oka na opis trasy i ruszamy w kierunku Walowego Żlebu.
W żlebie jest sporo śniegu, dzięki czemu bez problemu pokonujemy najtrudniejsze miejsca mocno wbijając się rakami we względnie twarde podłoże. Idziemy spokojnie nie forsując się zbytnio i po około 2 godzinach stajemy na Przełęczy Tetmajera.
Oczom nie wierzę patrząc na grań, którą pójdziemy na Gerlach. Ogarnia mnie strach i zrezygnowanie, opuszcza mnie wiara we własne możliwości. Parszywe uczucie! Może sprawia to fakt, że droga prowadzi na najwyższy szczyt Tatr...?
Odpoczywamy i jemy małe śniadanie. Na przełęczy zostawiamy bety i jak to Grześ określił, "na rozruch" udajemy się na Zadni Gerlach. Piękna mi rozgrzewka, na wysokości bagatela 2600 m n.p.m.
Cały czas trzymamy się grani. Ogólnie nie jest to trudny ani stromy odcinek, ale są ze dwa-trzy miejsca, gdzie trzeba uważać. Sprawę niewątpliwie ułatwia brak plecaków i swoboda ruchów.
Przejście zajmuje nam około 25 minut. Na Zadnim Gerlachu zastajemy całkiem sporo miejsca. Rozsiadamy się wygodnie i wpisujemy się w zeszyt z puszki szczytowej.
Obowiązkowo robię z tego miejsca panoramę i ciśniemy z powrotem na Przełęcz Tetmajera.
W dole na środku Przełęcz Tetmajera a dalej granią końcowy odcinek Drogi Martina, którym pójdziemy na Gerlach
Teraz zaczynamy właściwą część wyprawy. Mimo rozgrzewki emocje mnie nie opuszczają i jestem mocno podekscytowana. Startujemy TĄ granią... aż strach się bać co to będzie... :)
Grań gorzej wyglądała z daleka niż jest faktycznie. Grzesiek idzie przodem i w trudniejszych miejscach asekuruje mnie z góry. Tak na prawdę bardziej pomaga mi to psychicznie niż fizycznie, bo idzie się rewelacyjnie a po pewnym czasie zapominam całkiem o wcześniejszych obawach. Duże bloki skalne i sporo dobrych chwytów sprawiają, że popylam na luzaka. Ta droga jest fantastyczna!
W pewnym momencie dochodzimy do wypłaszczenia grani a w dali widać krzyż na wierzchołku Gerlacha.
Jupi!!! Dostaję śmiechawki i nie mogę się powstrzymać. Wiem, że jeszcze spory kawałek przed nami i na radość przyjdzie czas, ale ogarnia mnie mega euforia. Śmieję się przez łzy i nie mogę uwierzyć, że tu jestem.
Mój stan udziela się trochę Grzesiowi, ale bardziej śmieje się chyba ze mnie :) Daje mi chwilę na ochłonięcie i sprowadza do pionu. Przed nami kilkudziesięciometrowa mocno eksponowana dwójkowa grań i trzeba się skupić.
Niby krzyż tak blisko ale to tylko wrażenie
Idziemy, idziemy i cieszymy się tym jak nigdy dotąd. Kiedy dochodzimy na szczyt ponownie ogarnia nas euforia. Jest idealnie! Przy krzyżu tylko kilka osób, tzn. dwa duety z przewodnikami, czyli pustki. Nad nami błękitne niebo z wysokimi chmurami Cirrus, po słowackiej stronie płyną niskie kłeby chmur, słońce przyjemnie ogrzewa i lekki zefirek smaga nasze twarze... to jest błogostan!!!
Panorama z Gerlacha
Jeeeeest!!!
Po sesji zjęciowej siadamy spokojnie i cieszymy sie chwilą. Po jakimś czasie tamte zespoły odchodzą i mamy górę tylko dla siebie. To co ma teraz miejsce przeszło nasze najśmielsze oczekiwania. Kiedy czytaliśmy relacje z Gerlacha przerażały nas tłumy ludzi jakie można tutaj zastać. A tu... cisza, spokój, dużo miejsca. Lepiej złożyć się nie mogło :)
Efekt Halo na niebie...
... i Cirrusy
Sławkowski otulony chmurami...
... i pod pierzynką chmur
Wpis do książki szczytowej :)
Siedzimy na Gerlachu ponad 1,5 godziny. W międzyczasie dochodzi do nas czwórka skiaplinistów, którzy jak się dowiadujemy z rozmowy, mają zamiar sunąć na nartach Batyżowieckim Żlebem. Na samą myśl o tym czuję przerażenie. Obserwujemy ich poczynania i czekamy aż znikną w dole, po czym zaczynamy schodzić.
Śnieg jest cholernie miękki i w ogóle nie trzyma, wyjeżdża spod nóg i musimy bardzo uważać, zwłaszcza w górnej części żlebu. Hamowanie czekanem staje się niemożliwe, na szczęscie upadam w niezbyt stromym miejscu... uff!
"Na deser" pozostaje nam zejście Batyżowiecką Próbą. Żelaztwo owszem jest ale bardzo chaotycznie ułożone. Do tego fragment drogi zejściowej wiedzie pod wodospadem... Kombinujemy jak koń pod górę by dostać się na płat śniegu poniżej. Jesteśmy już zmęczeni, nie ryzykujemy więc schodzenia na żywca po pionowej ściance za to decydujemy się na wykorzystanie metalowego elementu i zjazd na linie. Bez tego byłoby cieżko.
Po śniegu a następnie dnem Doliny Batyżowieckiej szybko dochodzimy do Batyżowieckiego Stawu. Robimy małą toaletę, przebieramy się w lekkie ciuchy i ciśniemy na dół. Ostatni rzut oka na Króla Tatr i idziemy w swoją stronę.
To był niesamowity i wymarzony dzień. Duma nas rozpiera! :)))
Trasa:
Wyżnie Hagi (Vyšné Hágy) Batyżowiecki Staw 1884 m n.p.m. - Batyżowiecka Dolina - Walowy Żleb - Przełęcz Tetmajera (Gerlachovské sedlo) 2590 m n.p.m. - Zadni Gerlach - Przełęcz Tetmajera - Gerlach - Batyżowiecki Żleb - Batyżowiecka Próba